Witam!

- Oczyściłam włosy szamponem Isany do brązowych - nie jest moim ulubieńcem ale muszę jakoś go zużytkować. Potem nałożyłam moją miksturkę z żelatyny, żelu lnianego w proporcji 1:1 i kilku kropel mojego znienawidzonego oleju sezamowego. Podgrzałam, założyłam czepek foliowy i poszłam upiec ciasto, bo chodziło już za mną od samego rana. Po ok.30 minutach nałożyłam dosłownie na chwilkę bananowego Kallosa i zmyłam żelem dla dzieci Ziaji. Jako odżywki b/s i jednoczesnego stylizatora użyłam kuracji z olejkiem agarowym Isana. Wysuszyłam letnim nawiewem.
- Do tego eksperymentu byłam nastawiona neutralnie, bo przyznam, że nie zależało mi na spektakularnym efekcie. Nic dziwnego skoro połączyłam znienawidzony olej sezamowy, powodujący spustoszenie żel lniany i do tego po raz pierwsze roztwór żelatyny. Tym bardziej, że ostatnio serwuje dużo protein. Głównym celem było uchwycenie ciemnego koloru, za ciemnego. Za tydzień chcę spróbować rozjaśnić kolor. Nie wiem jeszcze w jaki sposób, ale z pewnością jak najmniej inwazyjny. I przy tak ładnej, bezwietrznej pogodzie i wolnym czasie było możliwe uchwycenie koloru do porównania z następnym eksperymentem. Już Was zapraszam na sprawozdanie z rozjaśniania, sama nie mogę się już doczekać ale jednocześnie mam obawy.
- Efekt: Myślę, że troszeczkę przesadziłam z proteinami. Nie dociążone, straciły na objętości. Były lekko szorstkie ale już po całym dniu są miękkie i miłe w dotyku. Proteiny zrobiły swoje i podbiły skręt, utrwaliły go. Nie obyło się bez spuszenia, obwiniam za to żel lniany ale mogę się mylić, sama nie wiem. Pewnie jeszcze wrócę do żelatyny. Może w innym zestawieniu ale wrócę. Poniżej zdjęcia bez lampy. Pierwsze w pełnym słońcu, kolejne już z innej perspektywy.

***
![]() |
Z lampą.Nie wiem czemu ale mam wrażenie, że z lampą wyglądają gorzej ale końce układają się fantastycznie! |
***
Cudownie układają się końcówki, piękne półkole. Jestem zaskoczona i nie mogę się nadziwić. Nie wiedziałam, że są w stanie tak wyglądać. A zawsze podziwiałam włosy mojej mamy, które też samoistnie się układają tak jak trzeba. Tylko, że ona ma proste...:) I wiecie, co? Po tych zdjęciach widzę, że chyba nie mam na co narzekać. Czyli to kolejny dowód na to, że nie ma co wierzyć zdjęciom? Na zdjęciach nie widać ich lekkości ale co do skrętu nie mam zastrzeżeń i ze spokojem mogę uznać, że proteiny podbijają skręt i utrwalają :) Może nie jest to moje ostatnie spotkanie z żelatyną, następnym razem, może bez żelu lnianego.
Pozdrawiam Was ciepło! Pogoda cudowna,muszę łapać chwilę, żeby oderwać się od uczelnianej chandry.